Jak to jest, że kiedy upierasz się z całych sił, że coś na
pewno ci się nie spodoba, to właśnie jest na odwrót? Dlaczego
właśnie wtedy dana rzecz wciąga cię jeszcze mocniej, a ty musisz
potem męczyć się, nie chcąc dać za wygraną i przyznać się do
błędu.
Vivien mogłaby teraz siedzieć w ciepłym pokoju, przy biurku, z
kubkiem herbaty w dłoni i czytać opasłą książkę w ceglanej
okładce, zamiast włóczyć się po bulwarze, w dodatku w burzę.
Niestety jej duma by tego nie wytrzymała.
Mogła wtedy odpuścić. Mogła nie mówić, że za Chiny Ludowe
żadna książka jej nie wciągnie, ani nie zaciekawi. Mogła. Wtedy
z pewnością nie musiała by udowadniać, że ciocia Margolcia się
myliła.
Burza nie była dla Vivien czymś groźnym. Trudno było jej bać się
tego zjawiska, skoro większość życia patrzyła na nie z góry. A
teraz, kiedy w końcu jest na dole, teraz budzi w niej jeszcze
większy podziw.
Huczące pioruny, niczym złote fajerwerki, rozjaśniały raz po raz
przytłaczający granat nieba, a dudniące grzmoty tworzyły
interesujący duet z morskimi falami rozbijającymi się z impetem o
połyskujące w nikłym świetle błyskawic, czarne kamienie.
Idąc w górę bulwaru na drodze blondynki nie stanęło wiele osób.
Można by śmiało rzec, że aleja świeciła pustkami i tylko
nierozłączne mewy dotrzymywały dziewczynie towarzystwa. Zmrożone
podmuchem wściekłego wiatru dłonie wcisnęły się głębiej w
kieszenie szarej bluzy z Myszką Mikim, a stopy odziane tylko w
brudne, niegdyś białe trampki, skręciły samowolnie w ulicę Armii
Krajowej, przy której rozciągał się Plac Grunwaldzki i Teatr
Muzyczny dumnie na nim stojący.
Na wyblakłej ulicy widniały namalowane na biało klisze filmowe,
prowadzące w ciekawy sposób do budynku kina. Koło wolno idącej
postaci Vivien przejeżdżał czasem jakiś samochód śpieszący
właśnie w tamtym kierunku, jednak było to wydarzenie rzadkie.
Krucha blondynka wkroczyła w końcu w jakąś wąską uliczkę,
która okazała się tyłami jednego z gdyńskich klubów.
Nie było to zbyt przytulne miejsce, dlatego Vivien zapragnęła
błyskawicznie je opuścić. Przyspieszyła kroku, a stukot
kauczukowej podeszwy o nierówne płyty chodnika odbijał się
ponurym echem od ceglanych ścian budynków. Po mimo ogromnej chęci
opuszczenia tej zatęchłej uliczki, dziewczyna stanęła, obracając
się na pięcie, kiedy do jej uszu dobiegł ciężki dźwięk
otwierania tylnych drzwi klubu.
Z za zaplecza wyszła dziewczyna, prowadzona, albo raczej uwiedziona
przez mężczyznę. Brunetka była wysoka, co najmniej o głowę
wyższa od Viv i młoda. Szesnastolatka zdumiona wbiła
zaniepokojony wzrok w smukłą twarzyczkę dziewczyny.
Brunetka musiała poczuć, że jest obserwowana, ponieważ oderwała
się na chwilę od namiętnych pocałunków i zerknęła w tamtą
stronę. Lekko przerażona odepchnęła niepewnie mężczyznę napierającego na nią całym ciałem. Jej towarzysz był widocznie
nie zadowolony z tego gestu, ale widząc jej uparte spojrzenia
posłusznie wrócił do budynku, zatrzaskując za sobą masywne
drzwi.
- Cześć – bąknęła pod nosem zawstydzona, że to wszystko
widziała blondynka. Oparła plecy o ścianę budynku na przeciwko
znajome i wbiła swoje spojrzenie w czerwoną cegłę, z której
zbudowany był klub.
- Cześć – odburknęła równie speszona brunetka nie zmieniając
pozycji.
Dziewczyna ubrana była w granatowe rurki i srebrną, błyszczącą
tunikę, sięgającą jej za uda. To, że była dość wysoką osobą,
potęgowały jeszcze dziesięciocentymetrowe, smoliste szpilki w modnym fasonie, wykręcające niebezpiecznie jej kostki. Zimna ściana
dawała ulgę jej rozgrzanemu ciału.
Obie dziewczyny milczały, unikając za wszelką cenę kontaktu
wzrokowego. Sabina, bo tak miała na imię owa brunetka, zgarnęła z
czoła lepkie kosmyki i westchnęła cicho.
-To... - zaczęła niepewnie Viven, odpychając się od ściany –
do zobaczenia w szkole.
Nie mówiła głosem nie miłym, a już na pewno nie szorstkim, czy
suchym. Nie pewność w jej tonie była nawet całkiem przyjemna dla
brunetki, bo sprawiała wtedy wrażenie osoby nie śmiałej i
potulnej, jaką w rzeczywistości tajemnicza blondynka nie była.
- Zaczekaj! - zawołała za nią, zanim ta całkiem zniknęła jej z
oczu. - Dziękuję – powiedziała cicho, jednak Vivien nadal była
w stanie ją dosłyszeć.
- Za co? - jej zdziwienie było szczere.
Jednak nie otrzymała już odpowiedzi, bo Sabina wzruszyła tylko
ramionami, uśmiechając się przy tym delikatnie i odwróciła się
do niej tyłem. Ku większemu zdziwieniu, nie przekroczyła ponownie
progu klubu, by zatopić się w smrodzie alkoholu i
tytoniowym dymie, tylko poszła przed siebie.
Kiedy już zgrabna postać dziewczyny zniknęła za rogiem, Vivien
również zdobyła się na uśmiech. Nieco krzywy i spóźniony, ale
szczery.
*
Na klatce schodowej rozległo się ciche kichnięcie, towarzyszące
skrzypnięciu otwieranych drzwi frontowych. Małgorzata momentalnie
zerwała się z kanapy, na której uprzednio zajmowała całkiem
wygodne miejsce i pobiegła, o tyle ile sześdziesięcioletnia staruszka
może pobiec, na przedpokój. Wprogu ujrzała przemoknięta do suchej
nitki dziewczynę.
-Złapał mnie deszcz, kiedy wracałam – wyjaśniła szybko Viv i
zakryła usta dłonią, czując, że zaraz znowu kichnie. Jej
przemoczone ciało przebiegł nie przyjemny dreszcz, a w uszach
dosłownie zagrzmiał jej szyderczy śmiech i towarzyszące mu słowa:
"Myślałaś, że tobie odpuszczę?".
-A mówiłam ci: Nie wychodź nigdzie w burzę. To ty nieeee. A teraz
co? Jeszcze chora będziesz! - rzuciła oskarżycielskim tonem
staruszka i odruchowo wyjrzała przez okno wiszące w salonie, w
które bębniły co chwilę ogromne krople.
Dziewczyna ominęła w przejściu ciocie Margolcie i skierowała się
do pokoju obok; do nie wielkiej kuchni. Ściągnęła po drodze
przemoczone jeansy i rzuciła je gdzieś na podłogę, nie przejmując
się za bardzo zepsuta tym samym jego estetyką. To samo zrobiła ze
skarpetkami. Stojąc już w kuchni przetarła czystą ścierką mokre
od deszcze włosy i wstawiła wodę. Okryła się prędko kocem
leżącym na drewnianej ławie stojącej przy oknie i zawołała
zachrypniętym głosem:
-Chce ciocia herbaty?
I kiedy usłyszała potwierdzenie, wyjęła z górnej szafki dwa
kubki, wsypała saszetki herbaty i zalała gorącą wodą.
Pora się ogrzać.