piątek, 1 lutego 2013

Rozdział 2 - A gdy burza...



Jak to jest, że kiedy upierasz się z całych sił, że coś na pewno ci się nie spodoba, to właśnie jest na odwrót? Dlaczego właśnie wtedy dana rzecz wciąga cię jeszcze mocniej, a ty musisz potem męczyć się, nie chcąc dać za wygraną i przyznać się do błędu.

Vivien mogłaby teraz siedzieć w ciepłym pokoju, przy biurku, z kubkiem herbaty w dłoni i czytać opasłą książkę w ceglanej okładce, zamiast włóczyć się po bulwarze, w dodatku w burzę. Niestety jej duma by tego nie wytrzymała.

Mogła wtedy odpuścić. Mogła nie mówić, że za Chiny Ludowe żadna książka jej nie wciągnie, ani nie zaciekawi. Mogła. Wtedy z pewnością nie musiała by udowadniać, że ciocia Margolcia się myliła.

Burza nie była dla Vivien czymś groźnym. Trudno było jej bać się tego zjawiska, skoro większość życia patrzyła na nie z góry. A teraz, kiedy w końcu jest na dole, teraz budzi w niej jeszcze większy podziw.

Huczące pioruny, niczym złote fajerwerki, rozjaśniały raz po raz przytłaczający granat nieba, a dudniące grzmoty tworzyły interesujący duet z morskimi falami rozbijającymi się z impetem o połyskujące w nikłym świetle błyskawic, czarne kamienie.

Idąc w górę bulwaru na drodze blondynki nie stanęło wiele osób. Można by śmiało rzec, że aleja świeciła pustkami i tylko nierozłączne mewy dotrzymywały dziewczynie towarzystwa. Zmrożone podmuchem wściekłego wiatru dłonie wcisnęły się głębiej w kieszenie szarej bluzy z Myszką Mikim, a stopy odziane tylko w brudne, niegdyś białe trampki, skręciły samowolnie w ulicę Armii Krajowej, przy której rozciągał się Plac Grunwaldzki i Teatr Muzyczny dumnie na nim stojący.

Na wyblakłej ulicy widniały namalowane na biało klisze filmowe, prowadzące w ciekawy sposób do budynku kina. Koło wolno idącej postaci Vivien przejeżdżał czasem jakiś samochód śpieszący właśnie w tamtym kierunku, jednak było to wydarzenie rzadkie.

Krucha blondynka wkroczyła w końcu w jakąś wąską uliczkę, która okazała się tyłami jednego z gdyńskich klubów.

Nie było to zbyt przytulne miejsce, dlatego Vivien zapragnęła błyskawicznie je opuścić. Przyspieszyła kroku, a stukot kauczukowej podeszwy o nierówne płyty chodnika odbijał się ponurym echem od ceglanych ścian budynków. Po mimo ogromnej chęci opuszczenia tej zatęchłej uliczki, dziewczyna stanęła, obracając się na pięcie, kiedy do jej uszu dobiegł ciężki dźwięk otwierania tylnych drzwi klubu.

Z za zaplecza wyszła dziewczyna, prowadzona, albo raczej uwiedziona przez mężczyznę. Brunetka była wysoka, co najmniej o głowę wyższa od Viv i młoda. Szesnastolatka zdumiona wbiła zaniepokojony wzrok w smukłą twarzyczkę dziewczyny.

Brunetka musiała poczuć, że jest obserwowana, ponieważ oderwała się na chwilę od namiętnych pocałunków i zerknęła w tamtą stronę. Lekko przerażona odepchnęła niepewnie mężczyznę napierającego na nią całym ciałem. Jej towarzysz był widocznie nie zadowolony z tego gestu, ale widząc jej uparte spojrzenia posłusznie wrócił do budynku, zatrzaskując za sobą masywne drzwi.

 - Cześć – bąknęła pod nosem zawstydzona, że to wszystko widziała blondynka. Oparła plecy o ścianę budynku na przeciwko znajome i  wbiła swoje spojrzenie w czerwoną cegłę, z której zbudowany był klub.

 - Cześć – odburknęła równie speszona brunetka nie zmieniając pozycji.

Dziewczyna ubrana była w granatowe rurki i srebrną, błyszczącą tunikę, sięgającą jej za uda. To, że była dość wysoką osobą, potęgowały jeszcze dziesięciocentymetrowe, smoliste szpilki w modnym fasonie, wykręcające niebezpiecznie jej kostki. Zimna ściana dawała ulgę jej rozgrzanemu ciału.

Obie dziewczyny milczały, unikając za wszelką cenę kontaktu wzrokowego. Sabina, bo tak miała na imię owa brunetka, zgarnęła z czoła lepkie kosmyki i westchnęła cicho.

-To... - zaczęła niepewnie Viven, odpychając się od ściany – do zobaczenia w szkole.

Nie mówiła głosem nie miłym, a już na pewno nie szorstkim, czy suchym. Nie pewność w jej tonie była nawet całkiem przyjemna dla brunetki, bo sprawiała wtedy wrażenie osoby nie śmiałej i potulnej, jaką w rzeczywistości tajemnicza blondynka nie była.

 - Zaczekaj! - zawołała za nią, zanim ta całkiem zniknęła jej z oczu. - Dziękuję – powiedziała cicho, jednak Vivien nadal była w stanie ją dosłyszeć.

 - Za co? - jej zdziwienie było szczere.

Jednak nie otrzymała już odpowiedzi, bo Sabina wzruszyła tylko ramionami, uśmiechając się przy tym delikatnie i odwróciła się do niej tyłem. Ku większemu zdziwieniu, nie przekroczyła ponownie progu klubu, by zatopić się w smrodzie alkoholu i tytoniowym dymie, tylko poszła przed siebie.

Kiedy już zgrabna postać dziewczyny zniknęła za rogiem, Vivien również zdobyła się na uśmiech. Nieco krzywy i spóźniony, ale szczery.

*

Na klatce schodowej rozległo się ciche kichnięcie, towarzyszące skrzypnięciu otwieranych drzwi frontowych. Małgorzata momentalnie zerwała się z kanapy, na której uprzednio zajmowała całkiem wygodne miejsce i pobiegła, o tyle ile sześdziesięcioletnia staruszka może pobiec, na przedpokój. Wprogu ujrzała przemoknięta do suchej nitki dziewczynę.

-Złapał mnie deszcz, kiedy wracałam – wyjaśniła szybko Viv i zakryła usta dłonią, czując, że zaraz znowu kichnie. Jej przemoczone ciało przebiegł nie przyjemny dreszcz, a w uszach dosłownie zagrzmiał jej szyderczy śmiech i towarzyszące mu słowa: "Myślałaś, że tobie odpuszczę?".

-A mówiłam ci: Nie wychodź nigdzie w burzę. To ty nieeee. A teraz co? Jeszcze chora będziesz! - rzuciła oskarżycielskim tonem staruszka i odruchowo wyjrzała przez okno wiszące w salonie, w które bębniły co chwilę ogromne krople.

Dziewczyna ominęła w przejściu ciocie Margolcie i skierowała się do pokoju obok; do nie wielkiej kuchni. Ściągnęła po drodze przemoczone jeansy i rzuciła je gdzieś na podłogę, nie przejmując się za bardzo zepsuta tym samym jego estetyką. To samo zrobiła ze skarpetkami. Stojąc już w kuchni przetarła czystą ścierką mokre od deszcze włosy i wstawiła wodę. Okryła się prędko kocem leżącym na drewnianej ławie stojącej przy oknie i zawołała zachrypniętym głosem:

-Chce ciocia herbaty?

I kiedy usłyszała potwierdzenie, wyjęła z górnej szafki dwa kubki, wsypała saszetki herbaty i zalała gorącą wodą.

Pora się ogrzać.




Lódziowie :D